TRUDNE, OFIARNE  RODZICIELSTWO

dr Zofia Jedynak Kałużna

 

Witam Państwa bardzo serdecznie, wszystkich zgromadzonych na tej sali. Temat jest niełatwy, można by wiele mówić o trudnym, ofiarnym rodzicielstwie. Chciałabym na początku powiedzieć, skąd moje zainteresowanie tym tematem. Nie ukrywam, że jest to spowodowane moimi osobistymi doświadczeniami. Trzy lata temu słuchałam audycji w radiowej Trójce. Był to czas, kiedy podjęto kolejną próbę storpedowania obowiązującej ustawy o dopuszczalności przerywania ciąży, jak też próbę wprowadzenia refundacji środków antykoncepcyjnych, uznania ich jako leków. W trakcie programu była prowadzona dyskusja ze słuchaczami, czy „leki” antykoncepcyjne mają być refundowane. Zwykle tego rodzaju audycje odbywają się na żywo. Prowadzący audycję rozmawia ze słuchaczami bezpośrednio, są też odtwarzane nagrywane rozmowy. Słuchając tych wypowiedzi, m.in. jednej młodej posłanki, bardzo negatywnie nastawionej do życia ludzkiego przyznaję, że się bardzo wzburzyłam i zadzwoniłam do redakcji. Pani poinformowała mnie, że rozmowa będzie nagrywana. Przedstawiłam swój wywód zaznaczając, że jestem lekarzem. Nie będę Państwu cytowała tego, co wtedy powiedziałam. Przyznaję, że z niecierpliwością, nie ukrywam tego, wysłuchałam audycji do końca mając taką cichą nadzieję, że przynajmniej niewielki fragment mojej wypowiedzi zostanie wyemitowany. I co się okazało? Wszyscy rozmówcy (a były to kobiety) opowiadali się za środkami antykoncepcyjnymi. Jedna wypowiedź była przeciw i to był głos mężczyzny. Spowodował on lawinę telefonów od kobiet, które tego mężczyznę uznały niejako za swojego wroga. Nie ukrywam, proszę Państwa, że narosła we mnie taka olbrzymia wściekłość, że ta audycja była wyraźnie zmanipulowana. Oczywiście przy okazji poruszenia problemu refundacji środków antykoncepcyjnych przedstawiono sytuację tej biednej kobiety, dla której ciąża jest ogromnym zagrożeniem. Podawano liczne przykłady kobiet, które były w ciąży i przez to umarły albo ze względu na trudną sytuację życiową chciałyby dokonać aborcji, lecz im się nie pozwala, bo obowiązujące prawo tego zabrania. W  związku z tym należy zmienić prawo. Potem ogarnęło mnie poczucie ogromnej bezsilności. Ale właśnie wtedy, jak to ktoś kiedyś pięknie powiedział, na takiej pustyni też coś się rodzi... Przyszła refleksja, że jest taka tendencja w mediach, aby manipulować społeczeństwem wmawiając mu, że ciąża jest zagrożeniem, przedstawiając same negatywne przykłady. Więc dlaczego by się temu nie przeciwstawić. My często mówimy o ujemnych skutkach aborcji, o zespole poaborcyjnym. Myślę, że to nie zawsze przemawia do wszystkich. Najlepszą rzeczą, która pociąga człowieka do czynu jest przykład innej osoby, i  to przykład bardzo piękny, pozytywny. W związku z tym zainteresowałam się problemem trudnego, ofiarnego rodzicielstwa – rodzicielstwa, które wymaga wyrzeczeń, wymaga ofiary.

 

Jak to jest z tym naszym rodzicielstwem? Proszę Państwa, wiemy wszyscy, że zapłodnienie komórki jajowej przez plemnik staje się początkiem nowego życia. Kobieta, która jest dawcą komórki jajowej i mężczyzna, który jest dawcą plemnika stają się od tego momentu rodzicami. Wtedy oni jeszcze o tym nie wiedzą. Wie o tym Stwórca, Dawca życia, Bóg. Bez udziału Boga powstanie nowego życia nie miałoby miejsca. Oczywiście, po pewnym czasie, jeśli dziecko znajdzie dla siebie dogodne warunki, zagnieździ się w życiodajnej macicy (jak to ktoś kiedyś pięknie porównał macicę do życiodajnego jeziora) i  pozostanie w organizmie kobiety, to dowie się o istnieniu dziecka matka, a potem w następnej kolejności ojciec. Ta nowa rzeczywistość może być źródłem ogromnej radości dla obojga rodziców. I zwykle tak jest. Ale może być też powodem do smutku, czy wręcz takiego wrogiego, negatywnego nastawienia do nowo rozwijającego się życia. Jakie to są sytuacje, kiedy rodzicielstwo może być udręką? Pojawienie się na świecie nowej istoty ludzkiej, jeszcze w łonie matki, (chociaż stanowi ono odrębną część, nie jest absolutnie fragmentem matki, jak próbują nas przekonywać media i proaborcyjnie nastawione środowiska) - może skomplikować życie w różnym aspekcie, zarówno matki, ojca, jak również obojga rodziców. W takim położeniu może znaleźć się kobieta, która poczęła kolejne dziecko, a jej mąż jest alkoholikiem. Poza alkoholem nie widzi świata, nie interesuje się zupełnie rodziną. Potocznie mówi się, że nie dość że pije, to jeszcze bije. Ta sytuacja dla tej kobiety, która spełnia niejako podwójną rolę, zarówno matki, jak i ojca, nie wypełniającego swoich obowiązków może być dramatyczna. I ta kobieta - opuszczona, poddana presji społeczeństwa, może zdecydować się na zabicie dziecka. Uważam, że przyjęcie w takich warunkach kolejnego dziecka jest pewnego rodzaju heroizmem.

 

A oto inna sytuacja, nierzadka obecnie w naszym kraju. Wyobraźmy sobie rodzinę, która ma już dwoje, troje czy nawet kilkoro dzieci. Rodzice mogą być np. oboje bez pracy, co jak powiedziałam jest nierzadkim zjawiskiem w naszej rzeczywistości społecznej. Albo, jeśli ją nawet mają, to skromne środki, ciężko zarobione, ledwo mogą wystarczyć na utrzymanie tylko obecnej rodziny. Przyjęcie następnego dziecka wymaga od tych rodziców kolejnych wyrzeczeń. I nie tylko rodziców, ale również rodzeństwa już istniejącego. Dobrze jest, jeśli jedno potrafi wesprzeć drugie, to które jest tą bardziej silną stroną. Pamiętam jak w latach 80‑tych byłam na jakimś sympozjum na KUL i słuchałam wykładu ks. prof. Janusza Nagórnego, którego bardzo cenię i któremu osobiście wiele zawdzięczam. Wykład był poświęcony obronie życia. Wstała pewna pani, która opowiadała o swojej sytuacji, kiedy oboje z mężem mieli kilkoro dzieci, nieduże środki na utrzymanie rodziny i dowiedziała się, że jest w kolejnej ciąży. W tym dniu robiła pierogi. Robiła te pierogi i płakała. Mąż wrócił z pracy i pyta: dlaczego płaczesz? W ogóle nie chciała na ten temat mówić. Mąż nalegał. Wtedy powiedziała, że jest po raz kolejny w ciąży. I mówiła, że dla niej reakcja męża w tym momencie była niesamowitym bodźcem pozytywnym, bo mąż po prostu objął ją, pocałował i powiedział z uśmiechem: co się martwisz, zrobisz jednego pieroga więcej. Tak więc myślę, że wsparcie z drugiej strony ma wielkie znaczenie i to rodzi poczucie bezpieczeństwa dziecku, które się rozwija.

 

Jakie mogą być jeszcze niełatwe okoliczności życiowe, związane z poczęciem dziecka, z którymi wszyscy mieliśmy się okazję spotkać? Mianowicie niespodziewana ciąża, powstała wskutek – powiedzmy sobie szczerze – często lekkomyślnego postępowania. Była miła impreza, było dużo alkoholu. Nastąpiło zbliżenie. Zwykle młodzi ludzie nie przewidują konsekwencji swojego czynu – że może dojść do wzbudzenia nowego życia. I ta sytuacja też jest bardzo trudna dla kobiety, młodej kobiety startującej w życie, która ma nadzieję, że to życie będzie piękne, wspólnie z jakimś królewiczem z bajki, a tu się okazuje, że na samym starcie rodzą się poważne problemy. Zazwyczaj młoda matka jest w takim położeniu, że nie ma wsparcia mężczyzny. A to wsparcie, jak podałam Państwu w poprzednim przykładzie, jest ogromnie potrzebne. Ono w jakiś sposób dowartościowuje kobietę i przekonuje ją, że warto być matką, nawet, jeśli to jest bardzo trudne. Taka dziewczyna bywa opuszczona przez najbliższą rodzinę, która nie chce jej pomóc. Słyszeliśmy o matkach, które tułają się po domach samotnej matki, bo podały im pomocną dłoń obce osoby, natomiast bliscy, którzy powinni być ostoją, niestety odrzucili tę dziewczynę w sytuacji, w jakiej się znalazła. Na pewno każdy z nas spotkał osobę (kobietę - bo to dotyczy tylko kobiety), która została poddana presji w różnych okolicznościach, presji społeczno-ekonomicznej, presji aborcji, z różnym skutkiem. Jednym z elementów wywiadu lekarskiego jest wywiad ginekologiczny. Jest pytanie o przeszłość ginekologiczną kobiety. Akurat pracuję w klinice kardiologii. Mam zwykle do czynienia z kobietami starszymi, w okresie menopauzy. Pytanie dotyczy właśnie ilości dokonanych aborcji. I muszę przyznać, że zachowania pacjentek w tym zakresie są typowe. Jedne kobiety przyznają się do tego i tłumaczą, że były namówione przez inne osoby, z różnych powodów. Że uległy presji. Bardzo żałują, nie chcą o tym mówić i płaczą. Inne kobiety starają się wymazać pamięci, że coś takiego miało miejsce. Kiedyś przeglądałam karty wypisowe pacjentki, zorientowałam się, że dokonała aborcji. Wcześniej powiedziała, że czegoś takiego nie było. Potem zwróciłam się do niej: pani była w ciąży, ta ciąża została usunięta. Odpowiedziała, że nie przypomina sobie... Jest taki mechanizm wypierania z pamięci tego typu faktów – tutaj zresztą pan Andrzej mógłby coś więcej powiedzieć, bo ma ogromną praktykę psychologiczną. Myślę, że takie postawy biorą się z braku społecznej wrażliwości na poczęte życie, tym bardziej, że jak powiedział ks. Biskup, media atakują rodzinę i forsowany jest w nich taki bardzo aborcyjny trend.

 

Chciałam również powiedzieć, że spotkałam kobiety, które pomimo presji aborcji nigdy nie żałowały decyzji o urodzeniu dziecka. Natomiast prawie wszystkie spotkane kobiety, które dokonały aborcji, żałowały tego. Bo się okazało, że mimo trudnych warunków ekonomicznych czy społecznych tej dziewczyny jej sytuacja w jakiś sposób uległa poprawie. Niestety fakt stał się faktem, nie było już odwrotu, pozostanie to na wieki, do końca życia na sumieniu tej kobiety. Zwłaszcza, że bardzo często mężczyźni szantażują kobietę grożąc, że odejdą od niej czy ją opuszczą, jeśli nie pozbędzie się dziecka. Znam sytuację matki, która była właśnie w taki sposób szantażowana. Małżeństwo miało już trójkę dzieci, była czwarta ciąża i ojciec kategorycznie powiedział, że nie zgadza się, aby ona urodziła, że musi usunąć. Matka nie uległa. On ją szantażował tym, że odejdzie. Rzeczywiście odszedł do innej kobiety, ale po pewnym czasie przyszła refleksja – wrócił do rodziny. Wiem, że w tej chwili to najmłodsze dziecko – dziewczynka, jest najbardziej ukochanym dzieckiem swojego tatusia. Tak, ten wybór, za urodzeniem, za życiem, zawsze procentuje, w wielu aspektach korzystnie. Nie mówię to tylko z punktu widzenia dziecka. Jest to również bardzo korzystna decyzja dla matki. Nie spotkałam – podkreślam jeszcze raz – kobiety, która urodziła, mimo trudnej sytuacji, i potem żałowała. Myślę, że taką niełatwą decyzję wynagradza potem Pan Bóg tej kobiecie.

 

Jest też inny poważny problem, który rodzi bardzo trudne, bardzo ofiarne rodzicielstwo. Jest nim urodzenie dziecka chorego, obciążonego np. wadą genetyczną. Ale mimo tego znam rodziców, którzy wiedząc, że będą mieli chore dziecko, zdecydowali się na doprowadzenie ciąży do końca. Podam jeden przykład – jest to przykład znajomych ze Stanów Zjednoczonych. Na podstawie wcześniej wykonanych badań rodzice wiedzieli, że dziecko będzie z zespołem Edwardsa. Jest to bardzo ciężka wada genetyczna. Dziecko urodziło się (mimo możliwości wykonania aborcji) przez cesarskie cięcie i w kilka godzin po porodzie umarło. Być może część z Państwa słyszała o matce, która na podstawie wcześniej wykonanych w ciąży badań USG wiedziała, że jej dziecko jest pozbawione nerek. Była namawiana do pozbycia się dziecka, w końcu znalazła życzliwego ginekologa, który doprowadził ją do końca. Urodziła dziecko, które również w krótkim czasie po porodzie zmarło. Znam przypadek rodziców, którzy wykonali wcześniej badania genetyczne. Na podstawie tych badań byli świadomi, że dziecko urodzi się z zespołem Downa, a mimo to nie zdecydowali się na zabicie tego dziecka, tylko przyjęli je z wielką miłością. Nie jest to łatwe. Sama mam osobiste doświadczenia, jestem matką dziecka z zespołem Downa i wiem, jak ogromny trud trzeba włożyć w wychowanie chorego dziecka. Są oczywiście różnego rodzaju stowarzyszenia, które już do oddziałów noworodkowych wysyłają ulotki zachęcające rodziców do przyjęcia. Niestety wiele z tych dzieci jest odrzucanych i porzucanych na oddziałach noworodkowych. Potem trafiają po długich procedurach do domów małego dziecka. Są różnego rodzaju grupy wsparcia, które przychodzą do matek będących jeszcze na oddziale położniczym i zachęcają do tego, żeby nie odrzuciły chorego dziecka. Natomiast trudności są – niestety i nie wyobrażałam sobie wcześniej, dopóki niejako nie dotknęłam sama tego problemu, jakiej są one skali. Dlatego zwracam się z gorącym apelem do wszystkich Państwa... Są tu przedstawiciele samorządu miejskiego. Żeby rodzicielstwo nie było tak trudne, społeczeństwo musi stworzyć odpowiednie warunki do tego, aby te dzieci były wychowywane bez tak potężnego często „krzyża”. Oczywiście są różnego rodzaju turnusy rehabilitacyjne, ale proszę Państwa, koszty tych turnusów są horrendalne. Jest mnóstwo pośredników, którzy zarabiają na ludzkiej krzywdzie. Podam Państwu przykład. Z chwilą ukończenia trzeciego roku życia dziecko, które nie opanowało fizjologicznej czynności oddawania moczu czy robienia kupy do nocniczka albo załatwiania się w normalny sposób – takiemu dziecku przysługuje 60 pampersów refundowanych (bo nie są to darmowe pampersy) miesięcznie. Oczywiście wniosek musi być wypisany przez lekarza prowadzącego, lekarza pediatrę. Nasza Kasa Chorych – śląska, jeszcze poszła tym rodzicom na rękę, że takie zaświadczenie może być dostarczane co trzy miesiące. Inne kasy żądają co miesiąc. Proszę sobie wyobrazić rodziców chorego dziecka, które musi mieć częściej wizyty, częściej choruje niż normalne zdrowe - muszą przychodzić co miesiąc po nowy wniosek. Tak jakby nie można było tego zrobić raz na pół roku albo na rok. To już jest jedno zderzenie z rzeczywistością. Dalej, co się okazuje? Ten zwykły pampers, który w naszej Kasie Chorych jest refundowany do puli 90 zł za miesiąc, ten pampers, który w normalnych warunkach kosztuje 60, 70 groszy, a w nocnym sklepie złotówkę - tu jest najdroższy. Dla kogo jest ta refundacja, kto na tym zarabia? Te 90 zł jest dla tego, który pośredniczy, który może podwyższyć sobie cenę np. do 1,50 zł za sztukę. Co z tego, że on dowiezie, że ma bezpłatną infolinię, skoro za tymi udogodnieniami nie idą żadne inne. Dlatego chcę zwrócić uwagę, jak bardzo to wszystko bywa trudne. Na zdrowe dziecko przysługują dwa dni opieki do 14-go roku życia. Na chore nie przysługuje żaden dodatkowy dzień wolny od pracy. Bez względu na ilość dzieci są zawsze dwa dni wolnego. Pomyślmy o tym, jak pójdziemy w swoje środowiska, że mamy taką niestety sytuację. Turnusy rehabilitacyjne mają tak wygórowane ceny, że jak kiedyś obliczyłam, musiałabym przez pół roku odkładać swoją pensję, żeby być razem z dzieckiem na takim turnusie, biorąc dodatkowo dwójkę dzieci, które mam, bo jestem matką trójki dzieci. Jest to naprawdę coś koszmarnego. Zmieniono również warunki orzekania o stopniu niepełnosprawności. Do tej pory wystarczyło zaświadczenie od lekarza rodzinnego, teraz robią to komisje. Ja proszę Państwa w 2002 roku, po to, żeby uzyskać zasiłek pielęgnacyjny na dziecko stanęłam przed taką komisją. Na dziecko z zespołem Downa, z wadą genetyczną, której w obecnych czasach nikt nie wyleczy, dostałam prawo o orzeczeniu niepełnosprawności maksymalnie na 5 lat. Po pięciu latach znowu komisja. Jest to ciąganie rodziców, którzy są już i tak utrudzeni, umęczeni rzeczywistością, w jakiej się znaleźli. Dobrze jak oboje rodzice są dobrze nastawieni do tej rzeczywistości, ale niestety zdarza się, że ojciec przerażony takim stanem rzeczy opuszcza rodzinę i ucieka. Wiem to z rozmów przeprowadzonych z matkami, kiedy jeździłam z dzieckiem na rehabilitację. Jest to bardzo przykra sprawa spowodowana kryzysem ojcostwa, brakiem odpowiedzialności. Poza tym chciałam się podzielić z Państwem jeszcze jedną dygresją. Ponieważ jesteśmy sami z mężem i nie mamy nikogo bliskiego, kto by nam pomógł w wychowaniu dziecka, postanowiłam za namową koleżanki przekazać dziecko do ośrodka dziennego pobytu. Wszystko jest pięknie, kiedy dziecko jest zdrowe, z dnia na dzień można zapisać je do przedszkola. Natomiast, kiedy jest chore, piętrzy się góra problemów, są różnego rodzaju konsultacje, trzeba się umawiać, czekać na terminy. Nie wiem, dla kogo są stworzone te ośrodki, skoro są takie utrudnienia. We mnie aż się krew burzyła, bo nie ma czasu, jest też dwójka dzieci, którymi trzeba się zająć, są choroby, proza życia, praca, a tu taka góra trudności piętrzona przed rodzicami. Trudno też dziwić się rodzicom, jeśli boją się tego trudu, bo nie mają odpowiednich warunków. Po zakończeniu tej konferencji, gdy wkroczymy w nasze środowiska, może wspólnymi siłami postaramy się jakoś zmienić tę sytuację.

 

Innym rodzajem trudnego rodzicielstwa, również heroicznego jest choroba matki. Miałam kilka lat temu pacjentkę, u której rozpoznano w młodym wieku wadę serca. Miała zalecenie, że nie wolno jej zachodzić w ciążę, jako że pojawiły się u niej pierwsze objawy. Wyszła za mąż, doszło do poczęcia ku jej radości. Jak mi sama opowiadała, poszła bardzo późno do ginekologa, bo bała się, że będą ją namawiać do usunięcia. Mimo trudnego okresu, zwłaszcza pod koniec ciąży, kiedy musiała kontrolować się kardiologicznie, przyjmować pewne leki, urodziła zdrowego chłopca. Pomimo późniejszych prób nie udało im się mieć kolejnego dziecka. Wcześniej były namowy konsultujących kardiologów do tego, żeby usunęła ciążę. Nie zdecydowała się. Tak powiedziała: jest to moje jedyne dziecko, gdybym je zabiła, nie miałabym w ogóle potomstwa. Więc o tym też pamiętajmy. Wszyscy znamy przykład świętej Gianny Beretty Mola, więc nie będę o nim mówiła. Natomiast oglądając stronę internetową obrońców życia natknęłam się na informację ze stycznia 2005 roku. Na pewno do wszystkich Państwa lub części ta informacja dotarła. Przepraszam, jeśli będę się powtarzała, ale mimo tego ja to Państwu przeczytam. Wiadomość datowana 28 stycznia. 41‑letnia chora na raka macicy Włoszka nie przerwała ciąży, by ratować swoje życie. Urodziła dziecko i po trzech miesiącach zmarła. Jej mąż Enrico mówił, że wybór Rity, (bo tak miała na imię), który podzielał, był wyborem świadomym. Mówiła lekarzom, którzy namawiali ją do aborcji, że to tak samo, jakby zabiła jednego z dwóch urodzonych już synów, aby ratować swoją skórę. Ciążę przyjęła jako dar, a nie jako wyrok śmierci. Inna również ze stycznia 2005 roku, w tym samym dniu datowana wiadomość. W Vancouver 1-go stycznia zmarła Gabriela Hems, asystentka anglistyki na Uniwersytecie British Columbia. Gabriela zmarła na raka piersi. Przed śmiercią odmówiła dokonania aborcji na dziecku, z którym była w ciąży, mimo że była to standardowa procedura kanadyjskich lekarzy w przypadku tego typu nowotworu. Dziecko urodziło się w 26 tygodniu ciąży, lekarze byli zdania, że przeżyje. Mam nadzieję, myślę, że Państwo też mają taką nadzieję, że przeżyło. Że ta ofiara życia mimo wszystko nie poszła na marne, bo jest to wielka ofiara, naprawdę heroiczna. W 1996 roku spotkałam się z Kazikiem (przyp. Kazimierz Trojan) na rynku w Katowicach, na marszu w obronie życia, na który wybraliśmy się oboje z mężem. Wtedy usłyszałam od Kazika historię, która mnie bardzo zaintrygowała i poruszyła. Historia młodej kobiety, która miała już dziecko i znowu zaszła w ciążę. Okazało się, że też ma nowotwór. Spotkała również życzliwych ludzi – są wśród nas obecni. Spotkała życzliwego ginekologa, który ją poprowadził do końca. Objawy nowotworu jakby całkowicie ustąpiły w okresie ciąży. Urodziła dziecko - oczywiście zmarła po porodzie, wcześniej pożegnawszy się z całą rodziną. Jak to powiedział pięknie Kazio, że była tylko jedna ofiara choroby. Tak byłyby dwie. Dziecko żyje – wiem, że jest to obecnie niezwykle zdolna kilkunastoletnia dziewczynka – Marysia. Matka darowała jej życie, ofiarując swoje własne. Chciałam powiedzieć Państwu, że lekarze przedstawiają to chorym matkom w taki sposób, jakby to dziecko zabrało im zdrowie, było zagrożeniem ich zdrowia. A wcale tak nie jest. Bo pozbycie się dziecka, dokonanie aborcji, wcale nie musi nieść za sobą poprawy zdrowia. Czyżby ta matka nagle przestanie mieć nowotwór? Nagle zostanie wyleczona, cudem uzdrowiona po aborcji? Mało tego, tak gwałtowna przemiana hormonalna może mieć dużo gorsze konsekwencje. Znam też przykład matki – czytałam o nim – która zachorowała na piorunującą gruźlicę. Okazało się, że jest w początkowym okresie stanu błogosławionego. Gruźlicę bezwzględnie należało leczyć, dlatego że zagrożenie zdrowia matki było ogromne, a tym samym i dziecka. Wiemy, że leki przeciwprątkowe są lekami strasznymi i bardzo mocno uszkadzają rozwijające się dziecko. Była namawiana wielokrotnie przez lekarzy do aborcji. Nie zdecydowała się. I co się okazało? Po tak drastycznej kuracji przeciwgruźliczej urodziła zdrowiusieńką córkę, która dzisiaj jest studentką i cieszy się pełnym zdrowiem. Bo tak chciał Stwórca. Bo pomijając nasze jakiekolwiek działania wszystko jest w ręku Najwyższego. Chciałam jeszcze powiedzieć, że z własnej praktyki, z własnego lekarskiego doświadczenia wiem, że przypadek chorej matki to bardzo trudny przypadek. Jest to sytuacja bardzo niebezpieczna dla dziecka. Z jednej strony matka jest namawiana przez personel medyczny do aborcji. Ale z drugiej strony życie dziecka leży wyłącznie w determinacji jego matki. Jeśli matka nie będzie walczyć o dziecko, nie będzie chciała się poświęcić, będzie chciała za wszelką cenę ratować własne życie, to dziecko nie ma żadnych szans. Mówię to z własnych doświadczeń, z własnej praktyki, taka jest niestety prawda.

 

Chciałabym na koniec powiedzieć o takim dla mnie heroicznym, ofiarnym rodzicielstwie, kiedy dziecko jest odrzucane przez własnych biologicznych rodziców, a przyjmowane z miłością przez rodziców zastępczych. Znam takie przykłady. Przykład mojej koleżanki, która pragnęła zająć się wychowaniem, co najwyżej dwójki dzieci. Dano jej dwójkę z piątki rodzeństwa, które chciano rozdzielić, bo nikt w całości tego rodzeństwa nie chciał przyjąć. Powodowana wielką miłością przyjęła całą piątkę. Były to dzieci z rodziny patologicznej. Słyszeliśmy pierwszy wykład na temat konsekwencji spożywania alkoholu w dużych ilościach przez matkę. Dla mnie ogromnie wzruszające było to, jak spotkałyśmy się i opowiedziała mi, że kiedyś w Dniu Obrony Życia w marcu kupiła wielki bukiet, zabrała dzieci do kościoła i ofiarowała bukiet Matce Bożej. Powiedziała tym dzieciom: dziękuję Bogu za to, że wasza mama was nie zabiła, pozwoliła wam się urodzić. I dzięki temu ja mogę być z wami. Zapewne część z Państwa oglądała w telewizji publicznej serial dokumentalny „Kochaj mnie”. Było tam pokazanych kilkoro dzieci z domów dziecka. Między innymi Oliwka, dziewczynka z zespołem Downa, porzucona przez własną matkę na oddziale noworodkowym. Wtedy jak kręcono ten film miała 3 latka. Niedawno byłam chora, byłam w domu i w godzinach przedpołudniowych włączyłam telewizor. I co się okazało? Oliwka została przyjęta przez rodziców – małżeństwo z Koszarawy. Była ich piątym dzieckiem. Mieli czwórkę własnych dzieci biologicznych i w krótkim czasie urodziło im się kolejne szóste. Był podany przykład dziewczynki, która była na wózku inwalidzkim - bardzo zdolnej dziewczynki, którą też rodzice zostawili. Ona również została przygarnięta przez rodziców, którzy mieli już czwórkę swoich dzieci. Ciekawe, proszę Państwa, że do tak heroicznych czynów przyjęcia chorego dziecka są zdolni ludzie, którzy zwykle nie odrzucają własnych dzieci, czyli przyjmują je z pełną miłością.

 

Jest moda na to, żeby pokazywać świat, jaki jest piękny. Pan Profesor Fijałkowski ukazywał piękno macierzyństwa. Ale wydaje mi się, że powinno się mówić, co niesie z sobą życie: różne kłopoty, trudności, że nie wszystko może być piękne. I powinniśmy również wychowywać młode społeczeństwo – przyszłe matki, ojców, którzy będą zdolni być ofiarnymi rodzicami. Czyli ofiarne, trudne rodzicielstwo to powiedziałabym bezwzględne „tak” dla życia niezależnie od okoliczności, w jakich ono powstaje i w jakich ono się rozwija. Ja będąc w trzeciej ciąży miałam wskazania z racji wieku do wykonania badań genetycznych. Nasz trzeci syn Piotruś urodził się z zespołem Downa. Było to dla nas, nie ukrywam, ogromnym zaskoczeniem, bo każdy ma nadzieję, że będzie miał zdrowe dziecko. Ten krzyż jest daleko, dotyka innych i nikt nie przypuszcza, aby jego dotknęło to osobiście. Nasz syn urodził się z dwoma bardzo ciężkimi wadami serca. Zaczęły się problemy już po porodzie. Przeszedł dwie bardzo ciężkie, skomplikowane operacje. Opatrzność tak sprawiła, że jest bardzo dobrze zoperowany i świetnie sobie egzystuje mimo, że nie miał specjalnie wielkich szans na to, żeby żyć. Kiedy mnie pytano, czy wykonywałam badania genetyczne i dlaczego ich nie zrobiłam, to odpowiadałam, że nie były mi one potrzebne, bo nie zakładaliśmy z mężem rozwiązania ciąży w inny sposób, niż w sposób naturalny. Jak patrzymy na niego (najlepiej zdajemy sobie z tego sprawę, odwiedzając cmentarz), to jesteśmy świadomi, że mamy dziecko, które żyje i cieszymy się bardzo, że przeżyło mimo tych wszystkich komplikacji, i że nie mamy kolejnego miejsca na cmentarzu. Jak już wspomniałam, była to moja trzecia ciąża, poprzednie były z komplikacjami - ta była najpiękniejsza. Mąż kiedyś podsumował, że dzięki Piotrusiowi mieliśmy dziewięć pięknych miesięcy życia we dwoje i z naszymi pozostałymi dziećmi. Jak trzyma go na rękach, to przytula i mówi, że go tak strasznie kocha ... Lepiej tulić na rękach, niż mieć na sumieniu. Pamiętajmy o tym, że bywają niełatwe dni, zwłaszcza gdy przychodzą różnego rodzaju trudności albo komplikacje zdrowotne, co niestety u dzieci z wadami genetycznymi czy u chorych zdarza się częściej niż u zdrowych.

 

Wspomnę teraz o Panu Profesorze Fijałkowskim. Ja właściwie jestem osobą wychowaną na książkach Pana Profesora. W latach 80-tych, w okresie moich studiów, były jeszcze wtedy organizowane przez Troskę o Życie liczne bardzo dobre kursy odpowiedzialnego rodzicielstwa i metod naturalnych, w których również uczestniczyłam. Poza korzystaniem z notatek z wykładów uczyłam się też z książek Pana Profesora. Miałam okazję osobiście spotkać się z Panem Profesorem na sympozjum SOS, również w latach osiemdziesiątych, zorganizowanym przez stowarzyszenie Ruchu Obrony Życia SOS w Niepokalanowie. Słuchałam kilku jego wykładów. Od koleżanki, która była w ruchu Foucolare wiedziałam, że też należał do tego ruchu. Słuchałam kiedyś w Radiu Maryja ostatniej już audycji z jego udziałem, kiedy był jeszcze bardzo żywotny - wydawało się, że jeszcze długo będzie nam służył. Wkrótce potem umarł. Były piękne audycje poświęcone jego pamięci. I chciałam podkreślić jedną rzecz. Pan Profesor walczył o to, żeby dziecko rodziło się w zdrowych, godnych warunkach. Ale też wydaje mi się, że bardzo pięknie, godnie umarł. Bo umarł w domu. Prosił o to syna Pawła, żeby go zabrał do domu ze szpitala. Dla mnie było to takim symbolem spojenia całości jego życia, że walcząc o godne narodziny również dał przykład, że należy umierać między bliskimi. Zresztą cała jego rodzina dała taki przykład, czyli wychował zdrową rodzinę, prawda? Do końca. Poza tym nikt tak jak on nie potrafił wspaniale mówić o kobiecej naturze, o pięknie stanu błogosławionego. Należy tylko żałować, że obecne wojujące feministki nie spotkały zapewne nigdy takiego mężczyzny, który potrafiłby im pokazać piękno natury kobiecej, w każdym aspekcie.

 

Pozwolę sobie na jeszcze jedną dygresję. W 1991 roku była zorganizowana tutaj w Katowicach konferencja międzynarodowa poświęcona obronie życia, którą wspólnie z  Kaziem organizowaliśmy. Było wielu gości zaproszonych z zagranicy. Dokładnie pamiętam, jak jeden z gości, lekarz holenderski, u którego problemem w kraju było wtedy wprowadzanie eutanazji – apelował do nas, żebyśmy walczyli o to, aby bronić prawnie życia ludzkiego, początków życia, dlatego że konsekwencją przyzwolenia na aborcję będzie potem również wprowadzenie u nas eutanazji. Pamiętajmy: jeśli pozwolimy zabijać nasze dzieci, nie dziwmy się, że zechce się zabijać ludzi starszych, niepotrzebnych. Dziękuję Państwu za uwagę.

 

Zofia JEDYNAK KAŁUŻNA

 

Powrót